piątek, 27 stycznia 2012

Video wspomnienia z lata

Zalegający śnieg, deszcz i wiatr nie zachęcają do wystawiania nosa z domu jeśli nie jest to konieczne. Jest to czas przeglądania i podsumowywania dokonań minionego roku aby jakoś przetrawić ogrom zdarzeń i zostawić tylko te najbardziej odżywcze i budujące składniki.
W przepastnych czeluściach twardego dysku jeszcze wiele kryje się materiału chcącego ujrzeć światło dzienne opinii publicznej. Powoli wygrzebuję kawałki, które po przetworzeniu nadadzą się do łatwego skonsumowania. Poniżej jeden z takich wspomnieniowych kawałków pochodzący z sierpnia 2011.



środa, 25 stycznia 2012

Styczniowy aktywny weekend

Sobota.
Po ciężkiej, kilkutygodniowej pracy przy przeciąganiu zwałów chmur nad Wyspą Islandią, Pani Pogoda postanowiła odpocząć nieco w weekend, pozwalając maluczkim pobawić się na zewątrz. Wiatr, nieodzowny towarzysz Pogody zamilkł w zadumie i jakby zaszył się gdzieś pozostawiając po sobie tak rzadki w tej części świata bezruch w powietrzu. Więcej nie trzeba aby zatańczyć w tym powietrzu na paralotni.
Silnik nie odpalił gładko - trzeba było naszarpać się, aż ramię więdło ze zmęczenia. Potem lekki wiaterek z termicznymi podmuchami, gaz do dechy, kilka kroków i już hangary klubowe oddalają się, ludzie, samochody i drzewa zdają się patrzyć w górę z zazdrością... Piękny czas nie trwa długo, zatem po kilkudziesięciu minutach spiral i zabawy w powietrzu końcówki palców zaczynają drętwieć, a całe ciało co jakiś czas przechodzą dreszcze. Jeszcze tylko przelot nad budynkami Grafavogur i tuż tuż nad małą rzeczką. Czas lądować.
Paweł uczy się dopiero latać na napędzie, zatem pożyczam mu swój sprzęt bo warunki są naprawdę sprzyjające. Trochę kręcimy się w poszukiwaniu doskonałego kierunku startu, ale już po kilku minutach Paweł jest w powietrzu. Niestety po kolejnych kilku minutach ze zdumieniem odbieram od niego telefon - miał wypadek w powietrzu, wylądował cały i zdrowy jednak śmigło i kask roztrzaskane (kabel od zestawu komunikacyjnego wkręcił się w śmigło, wciągając w nie cały kask). Zdarza się. Na szczęście Paweł jest wypłacalny ;)
Dla podreperowania paralotniowego ducha wchodzimy na lokalną górkę "zlotową" - Ulfarsfell, skąd zaraz po zachodzie słońca startujemy w powietrzu stabilnym, spokojnym, jakby ukołysanym do snu.


Niedziela.
Arnar i Birgir z ekipy ratowniczej HSSR postanowili wziąć mnie ze sobą na wspinaczkowe wejście zimowe na jeden z najbardziej wyeksponowanych szczytów w okolicy - Kistufell w masywie Esji. Wyruszamy rano aby zacząć podchodzić o wschodzie słóńca. U podnóża góry spokojnie i pięknie - różowa jutrzenka i szczyty oblewane powoli wschodzącym, złocistym blaskiem. Dzielimy się sprzętem, uruchamiamy beepery lawinowe i w drogę. W miarę posuwania się ku górze północny wiatr wzmaga się, pojawiają się również płatki śniegu. W pewnym momencie musimy już założyć raki, odpiąć czekany i przejść do górskiej ofensywy - po to tu w końcu przybyliśmy. Wspinamy się przez skalne progi pokryte lodem, zmarzniętym śniegiem lub po prostu mchem. Wspinaczkowe czekany wbijają się pewnie w prawie każde podłoże, raki wgryzają się w lodowe stopnie. Na niektórych odcinkach musimy asekurować się liną - są miejsca wyeksponowane, a śneig pod butami nie zawsze jest pewny. Ostatni próg skalny i już jesteśmy na grani szczytowej - zdejmujemy raki, robimy zdjęcia, gratulujemy sobie pięknej drogi. Z powrotem trzeba przejść kawałek do miejsca, w którym możliwe będzie zejście z góry. Wybieramy strome pole śnieżne jako świetne miejsce do potrenowania zjadów - łączymy dwie 60-cio metrowe liny, zakładamy stanowisko z repika na skale i dół. Dwa zjazdy wstarczają aby znaleźć się w miejscu na tyle bezpiecznym aby spokojnie schodzić dalej. Przez cały czas ostry wiatr nie dawał nam chwili odpoczynku i teraz czujemy jak żołądek przemawia nam do rozumu - za następną skałą posilamy się, wszystko smakuje najlepiej.


wtorek, 24 stycznia 2012

Zimowe pływanie w oceanie

Wczorajsze wszystkie znaki na niebie dały sygnał, że to najlepszy dzień na rozpoczęcie kolejnego cyklu zimowego hartowania się. Pomimo dużego wiatru, który sygnalizował nadciągający sztorm ruszyliśmy pełni zapału i energii na spotkanie z lodowatym oceanem. Spotkaliśmy się z przyjaciółmi na plaży Nautholsvik. Jest to plaża geotermalna znajdująca się ok. 2 km. od naszego mieszkanie. W poniedziałki i środy uruchamiany jest tam mały ciepły basen, który przygotowuje wszystkich morsów na spotkanie z przeznaczeniem. Wcześniej zaopatrzyłam się w specjalne skarpety neoprenowe, które zabezpieczają przez utratą ciepła. Po krótkiej rozgrzewce ostatecznie z pośród znajomych tylko ja i Tomek odważyliśmy się wjeść do wody. W ciągu zaledwie kilku sekund poczułam jakby tysiące igieł wbiło się w moje ciało. Kiedy woda sięgnęła szyi wyobrażałam sobie jakby ktoś próbował ją ściąć na stosie. Przepłynęłam kilka metrów próbując w tym samym czasie nie zapomnieć o oddychaniu. Serce waliło jak młot, a w głowie panował szum. Po wyjściu z wody sztormowy wiatr był dla mnie jak ciepła letnia bryza. Najgorszym okazało się jednak wchodzenie z powrotem do gorącego basenu. Różnica temperatur była tak duża, że ból przeszywał całe ciało. Po chwili jednak wszystko się ustabilizowało i wróciłam cała i zdrowa do przyjemnego relaksowania się. W tym czasie w basenie podawano sobie tace z tradycyjnym islandzkim jedzeniem þorramatur i śpiewano islandzkie piosenki. Po takich przeżyciach już nie mogę się doczekać kolejnego morsowania!
Poniżej jest filmik, zrobiony przez Tomka, sprzed trzech lat gdzie rozpoczynamy naszą przygodę z zimowym pływaniem.


poniedziałek, 23 stycznia 2012

Biegówki

W sobotę była tak piękna pogoda, że pozostawanie w domu było grzechem. Słońce wraz z całą swoją energią wpadło przez okno do naszego mieszkania i od razu porwało Nas do działania. Było kilka opcji zimowej aktywności. Każdy z Nas wybrał swój własny sposób na spędzenie dnia. Tomek ruszył w pogoni za dobrą termiką i wybrał latanie, a ja bardziej popularny sport zimowy czyli jazdę na nartach. Tym razem zdecydowałam się ruszyć ku słońcu na nartach biegowych! Pojechałam wraz Olą i Darkiem na popularny stok narciarki Bláfjöll. Tam stojąc w gigantycznej kolejce wypożyczyłam w końcu narty biegowe i ruszyłam na specjalnie przygotowany szlak. Udało nam się przebyć 10 km, podziwiając po drodze piękne widoki i spotykając ludzi takich jak my pędzących ku przygodzie. W połowie górskiej trasy miałam przyjemność zobaczyć bezkresny ocean. Ciekawe było to uczucie podziwiać góry i ocean w tym samym czasie. W Polsce niestety nie możliwe do zrealizowania. Przypomniał mi się wówczas wyjazd na Krym gdzie chodząc po górach mogłam spoglądać na Morze Czarne. Zimne powietrze jednak szybko wyrwało mnie z tych wspomnień. Pomachałam na pożegnanie szczęśliwcowi ciągniętemu przez dwa haskie i ruszyłam z Olą pędem do chatki gdzie Darek już czekał na Nas z ciepłą herbatą.

wtorek, 17 stycznia 2012

Kopiec kreta

Stało się! Upiekłam ciasto! Wyszło fantastyczne. Pięknie wyrosło i cudownie pachnie. Rzadko takie zapachy unoszą się w naszym domu. Do pieczenia ciężko mnie przekonać ale jak widać nie jest to niemożliwe. W tym przypadku mobilizacją stała się dla mnie jutrzejsza wizyta gości. Z drugiej strony przyznam się, że również miałam ochotę zjeść coś słodkiego.
Najczęściej ciasta jemy w naszej ulubionej kawiarni C is for cookie, prowadzonej przez naszych przyjaciół Agnieszkę i Stana. Agnieszki wypieki nie mają sobie równych. Ciasto marchewkowe i sernik robią furorę. A ostatnio pojawiły się też pierniki w kształcie muminków. Już dwa razy spotkałam tam nawet słynną Bjork zajadającą się domowymi pysznościami. Ciężko dorównać później takim specjałom we własnej kuchni :)
Ufam jednak, że na specjalne okazje uwierzę w swoje umiejętności i stworzę coś samemu :)
A teraz czas rozpocząć słodką ucztę!





niedziela, 15 stycznia 2012

Wideo wspomnienia z Islandii

Zebrawszy się w sobie i zebrawszy nagromadzony w latach 2010-2011 materiał wideo postanowiłem zaprezentowć światu kompilację tegoż. Edycja przypominała układanie całości z niepowiązanych ze sobą ścinków - ulotnych momentów. Mam nadzieję, że efekt końcowy umili oko. Spora w tym zasługa pięknej muzyki instrumentalnej ("True love waits" Radiohead w wykonane Richy Moore).

sobota, 14 stycznia 2012

Wystawa fotograficzna

Dzisiaj miałam okazję zobaczyć rezultat pracy fotograficznej Tomka na wernisażu wystawy Polskiego Towarzystwa Fotograficznego na Islandii. Tematem zdjęć było "lato".
Prace zostały wystawione w malowniczo położonej kafejce w Mosfellsbaer, która znajdowała się jakieś 15 minut drogi od Reykjaviku.
Jak tylko zobaczyłam to miejsce to poczułam się tam jak w Polskich górach. Było słychać szum płynącej rzeki, a zaraz niedaleko zabudowań znajdował się piękny wodospad. Budynki natomiast przypominały mi mój Śląsk. Zabudowa industrialna, szara. Oczami wyobraźni widziałam Bytom ;) Na szczęście żadnych hałd. Chociaż przyznam, że wiele gór na Islandii przypomina mi śląskie hałdy (niskie, czarne i bez roślinności).
W kefejce spotkaliśmy wielu znajomych, z którymi nie widziałam się już długi czas. Były rozmowy i bardzo wesoła atmosfera. Każdy mógł obejrzeć zdjęcia i wyrazić swoje opinie.
Tomka zdjęcia dotyczyły letniego praralotniarstwa. Inne przedstawiały obrazy głównie z podróży po Islandii, a jedna nawet z Tajlandii. Naprawdę miło spędziliśmy czas. Tylko tak dalej! :)

czwartek, 5 stycznia 2012

Iglo zachodu

Tuż za naszym oknem w ogrodzie pojawiło się iglo.
Dzięki niemu nasz nowy Couchsurfer ze Stanów Zjednoczonych znalazł schronienie czekając na nasz wieczorny powrót do domu. Odezwał się do nas w momencie kiedy byliśmy na nartach. Chwilę czasu zajęło nam dotarcie do domu ze stoku.
Marzył pewnie w tym zimowym czasie o rozgrzewającej herbacie. Nadzieje na gorący napar zapewne wzrosły gdy rozpoczął przyjemną konwersacje z naszą miłą sąsiadką. Rozmawiali o idei couchsurfingu, podróży. Jakież było jego dziwienie kiedy zaproponowała mu przeczekanie tego chłodnego wieczoru w... iglo.
Nasz gość postanowił odwiedzić Islandię wracając z półrocznego pobytu w Rosji gdzie pracował jako nauczyciel języka angielskiego. Przyznał, że ludzie Europy wschodniej są bardzo gościnni. Być może nie uśmiechają się na ulicy i nie mówią do każdego “hi” ale za to drzwi do ich domów stoją otworem. Przyjaźnie są prawdziwe i na lata.
Pewnie po historii z naszą sąsiadką zrozumiał, że powoli wraca świata zachodu.

niedziela, 1 stycznia 2012

Noworoczny spacer.

Po szaleństwach rytuałów przejścia ze starego do nowego, oczyszczający kontakt z żywiołami jest naturalnym pragnieniem ciała i duszy. Aby pragnieniu temu zrobić zadość udaliśmy się w kierunku latarni w Seltjarnarnes. Okolice te, mimo, iż technicznie znajdują się w mieście, dają uczucie przebywania sam na sam z matką naturą - to tu o falochrony rozbijają się fale, a długa plaża usłana jest wszelkiej maści morskimi wyrzutkami. Tu też w jednym z głazów falochronu, islandzka artystka Ólöf Nordal wydrążyła dziurę, do której podprowadziła gorącą wodę. Dzieło nazywa się Kvika i służy jako źródło wytchnienia dla zmęczonych długim spacerem stóp, które można weń moczyć. Dziura w kamieniu jest jednak na tyle duża, iż osoba postury Izabeli spokojnie wciśnie się tam cała.
Dotyk ciepłej wody i zimnego wiatru napełnił ten dzień nadzieją - to będzie dobry rok.




Zakładamy bloga!

Oto powstał nowy blog. Narodził się na fali noworocznych postanowień i przedsiębrań. Blogiem tym jako paletą malarską, deską kreślarską i orężem w e-świecie będą się posługiwali Tomasz i Izabela - matkowskimi zwani.
Razem o swoich życiach będziemy tu pisać i swoje życia będziemy tu przedstawiać. W tym dalekim dziele, które rozciągnąć się może po horyzont naszych dni najlepiej opierać się o czyjeś ramię. Jak najdłużej i jak najlepiej.