Tradycyjnie w poniedziałek po pracy ruszyłam na godzinną gimnastykę do Badhusid. Całe szczęście, że centrum sportowe znajduje się w drodze z pracy do domu. Dzięki temu, że nie muszę nigdzie dojeżdżać, oszczędzam dużo czasu, który mogę wykorzystać też na inne aktywności. Pomimo, że na dworze szalał huragan zaraz po gimnastyce postanowiłam pojechać z Tomkiem na pływanie w oceanie. Wiatr był bardzo silny, tworząc duże fale. Po półgodzinnej rozgrzewce w gorącym pocie ruszyliśmy do lodowatej wody. Tym razem udało mi się trochę dłużej wytrzymać w wodzie i popływać. Z tygodnia na tydzień widzę u siebie progres. Wierzę, że to morsowanie wzmocni mój organizm. Poza tym to niezła frajda :) Jest to takie mierzenie się z własnymi słabościami. Zanurzenia się w lodowatej wodzie to kwestia psychiki bo nasz organizm i tak to wytrzyma (oczywiście w odpowiedniej dawce). Poza tym to dobry czas na spotkanie się z przyjaciółmi. Tym razem dołączył do Nas Piotrek vel Gacek :)Pozostałe osoby ciężko namówić.
We wtorek rano obudziłam się z lekkimi zakwasami. Po pracy żeby rozgrzać trochę swoje obolałe mięśnie i porozciągać się poszłam na Body Balance. To są moje ulubione ćwiczenia. Bardzo podobne są do jogi, a dodatkowo w tle leci spokojna muzyka. Pani trener jest tak fantastyczna, że z wielką przyjemnością chodzę na jej zajęcia. Tego dnia z Joanną miałyśmy zrobić sobie babskie popołudnie, połączone z ćwiczeniami, sauną i pogawędką. Ostatecznie jednak przełożyłyśmy to na następny tydzień. Wieczorem natomiast nie narzekałam na nudy ponieważ przyjechali do Nas Couchserferzy z Włoch. Już po minucie spotkania czułam się z nimi bardzo swobodnie. Byli bardzo radośni, mówili głośno i gestykulowali. Zostali z nami tylko jedną noc, gdyż musieli wracać do swojej nowej pracy 2 h drogi od Reykjaviku, którą rozpoczęli dwa tygodnie temu. W związku z tym ze postanowili zostać jakiś czas na Islandii, umówiliśmy się z nimi na wspólne basenowanie ;)
W środę rano każdy ruszył w swoją stronę. Mnie tego dnia czekał długi i ciężki dzień w pracy (jak to w środę). Wróciłam ledwo żywa o 19 do domu. Na szczęście Kasztanka ze swoim kolegą Kaszem (Irlandczyk, który z nią tymczasowo mieszka) postanowili wpaść do mnie i ugotować obiad. Bardzo się z tego ucieszyłam. Gotowanie jest ostatnią rzeczą, o której myślę gdy wracam w środę z pracy. Zjadłam przepyszną zupę dyniową.
W czwartek natomiast rozpoczął się coroczny festiwal designu. Otwarcie było w Art Muzeum w Reykjaviu. Przyszło bardzo dużo ludzi. Nie zabrakło też Pana Prezydenta oraz Burmistrza miasta Reykjavik. Na Islandii wszyscy są na wyciągniecie ręki. Wystarczy tylko podjeść i rozpocząć rozmowę. Żadnych specjalnych wejściówek, ochrony itp. Spotkaliśmy z Tomkiem kilku znajomych oraz przy okazji zobaczyliśmy wystawę Santiego Sierra. Nigdy nie przepadałam za sztuką nowoczesną, a po tej wystawie jeszcze bardziej ugruntowałam się w tym przekonaniu. To co zobaczyłam to był dla mnie szok! W jednej sali był ogromny telebim odtwarzający dziesięć aktów seksualnych. W filmach zmieniała się tylko ilość osób, płeć, kolor skóry i tytuły np."10 białym mężczyzn penetruje 10 czarnych mężczyzn". Zastanawiałam się gdzie jest tutaj granica miedzy sztuką, a zwykłym porno? Jeśli zadaniem autora jest szokować ludzi to udało mu się to w 100 procentach. Art Muzeum zapomniał jednak o dzieciach, które również były obecne na otwarciu festiwalu, a przy okazji na wystawie. Co jak co ale Islandia jest otwarta na każdego rodzaju sztukę. Po spotkaniu ze sztuką wpadł do Nas jeszcze wieczorkiem kolega, który postanowił zgłębić wszelką wiedzę prawną dotyczącą żeniaczki. Przyznam się, że lepiej czuje rozprawiając o prawie niż o sztuce :)
Piątek i cały weekend zostawię na osobnego posta. W związku z tym, że rozpoczął się festiwal polskich filmów jest o czym pisać! A do tego spotkania z przyjaciółmi, wyjcie do miasta itd. :)