Wielki dzień naszedł dokładnie 6 dni przed wyznaczoną datą porodu. Zaczęło się dosyć książkowo czyli regularne skurcze co 7 minut o 3 w nocy. Wiedząc, że skurcze się nasilą szybko wyskoczyłam z łóżka żeby na spokojnie przygotować się do wyjazdu do szpitala. Umyłam włosy, spakowałam trochę jedzenia i przygotowałam ubrania do wyjścia.
Cały czas czekałam aż skurcze zejdą poniżej 5 minut. Do szpitala ostatecznie pojechałam o 9 rano. Bałam się, że wcześniej zostanę odesłana do domu. W opowieściach koleżanek porody trwały nawet dwa dni! Stwierdziłam zatem, że nie ma co się spieszyć.
Nasze auto było również zepsute. Jako alternatywę miałam do wyboru taksówkę lub wyjazd z Jagodą. Wybrałam opcję drugą. Wolałam żeby mnie zawiózł ktoś z kim czuje się dobrze. Nie chciałam jęczeć komuś w taksówce. Chociaż taksówka brzmi bardziej filmowo z okrzykiem "na porodówkę, szybko!";)
Do szpitala pojechałam o 9 rano. Może śmiesznie to zabrzmi ale nie chciałam budzić Jagody za wcześnie więc pomyślałam, że postaram się wytrzymać do tej godziny. Bóle nasilały się i były nie do wytrzymania!
W szpitalu okazało się, że mam już 8 cm rozwarcia! Przyznam, że bardzo minie to ucieszyło. Jeśli można użyć takiego słowa przy tym bólu. Po 2 i pół godzinie było już po wszystkim i nasza Nelcia była już z nami :)
Pozostanie w domu przez prawie cały okres skurczów był dobrym pomysłem. Psychicznie bowiem człowiek lepiej czuje się w znanym środowisku. Miałam też wrażenie, że to nadal jeszcze początek.
W szpitalu opieka była fantastyczna. Świetnie wyposażona sala. Najbardziej pomógł mi gaz rozweselający i mała jeżowata piłeczka trzymana w ręce. Dodatkowo poprosiłam o akupunkturę ale miałam wrażenie, że w ogóle mi nie pomogła. Na godzinę wskoczyłam też do basenu z ciepłą wodą. Być może przyniosło mi to ulgę ale bóle były już tak intensywne, że nie miało to dla mnie różnicy gdzie leżę. Na samą okazję porodową poproszono mnie żebym położyła się na łóżku. Tomek cały czas trzymał mnie na duchu i kazał oddychać robiąc przy okazji zdjęcia z mojego cierpienia ;)
Tak oto w skrócie przebiegła moja akcja porodowa, która pozwoliła mi ostatecznie poznać najukochańszą istotkę na świecie. Wszystkie bóle zniknęły! Najważniejsza stała się Ona!
W szpitalu zostaliśmy ostatecznie trzy dni. Mieliśmy dla siebie pokój małżeński z łazienką i internetem. Nelcia cały czas była z nami. Pielęgniarki przychodziły pomagać mi przy karmieniu. Cieszę się, że zostałam te dwa dni dłużej w szpitalu. Dzięki temu dowiedziałam się bardzo dużo o prawidłowej opiece nad maleństwem od profesjonalnie wyszkolonego personelu. Miałam nawet okazję otrzymać parę dobrych rad od specjalisty od laktacji.
W tym czasie pogoda nie rozpieszczała Islandii. W dniu narodzin były nawet alerty pogodowe, które przestrzegały mieszkańców przed silnym wiatrem. W Interiorze spadł nawet śnieg!
1 lipca piękna data na urodziny ;)