wtorek, 11 marca 2014

Grenlandia 8-11 marca

Prawie do samego końca wahałam się czy pojechać na Grenlandię bowiem brzuszek robił się coraz większy. Wiedziałam jednak, że jest to właściwie ostatni moment na jakikolwiek wyjazd. Ruszyliśmy 8 marca w dzień kobiet, dla mnie był to 22 tydzień ciąży. Nie miałam żadnych oczekiwań co to wycieczki i dzięki temu byłam wszystkim mile zaskoczona.

Naszym miejscem docelowym była miejscowość Ilulissat, która znajduje się na zachodnim wybrzeżu kraju, 250 km za kołem podbiegunowym. Panuje tam klimat subpolarny. Temperatury zimą dochodzą do -35 C, a latem nawet do 20 C. 

Lądolód  z lotu ptaka o grubości 2 km, który pokrywa Grenlandię  w 80%. Sama nazwa Grenlandia po staroskandynawsku znaczy Zielona Ziemia, natomiast w języku Inuitów określana jest jako Ziemia Ludzi.
Widok z okna samolotu na nasze miasteczko
Nasza cała ekipa na maleńkim lotnisku. 
Już na początku przywitała nas słoneczna i mroźna zima ok -15 C. Mieliśmy fantastyczny widok z naszego małego samolociku, który wystartował z lokalnego lotniska w Reykjaviku. W ciągu trzech godzin byliśmy na miejscu. Różnica czasu wynosiła 3 godziny zatem startując dokładnie w samo południe, o tej samej porze byliśmy na miejscu. 




Naszą pierwszą atrakcją było wypłynięcie w głąb fiordu w celu podziwiania gór lodowych. Fiord był długości 40 km i głębokości do 1200 m. Przejrzystość powietrza była zdumiewająca. Mogliśmy zachwycać się otaczającym Nas białym krajobrazem. 




Miasto było bardzo barwne. Każdy domek był bowiem pomalowany jaskrawym kolorem. Znalazł się nawet jeden różowy!


Ten chłopczyk był taki uroczy, że nie mogłam się powstrzymać przed zrobienie zdjęcia. Wcześniej miałam przyjemność spacerować z jego rodzicami, którzy opowiadali o życiu w Ilulissat. 


To był nasz widok z okna naszego pokoju. Transport odbywa się tutaj wyłącznie drogą powietrzną lub lądową. Na zdjęciu uchwyciliśmy zakończenie kręcenie reklamy lodówki Samasung przez Koreańczyków. 


To była moja ulubiona ulica. Zawsze jak nią szłam wyobrażałam sobie mój ulubiony serial "Przystanek Alaska"


Tak, tak.. zgadza się czyli uwaga psie zaprzęgi na drodze!

Ilulissat jest trzecim pod względem liczby ludności miastem na Grenlandii. Mieszka tutaj ok 5 tyś. osób. Miasteczko można jednak zwiedzić w ciągu jednego dnia. Ludzie są bardzo otwarci, zaczepiali Nas na ulicy pytając skąd przylecieliśmy, co robimy itp. Otwartość związana była jednak z faktem, że wiele osób była na lekkim rauszu już od samego rana! Problem alkoholizmu na Grenlandii jest ogromny. Alkohol został przywieziony na te tereny przez białych ludzi w XVII wieku. Dla wielu lokalnych ludzi jest to bowiem jedyna rozrywka na tym krańcu świata. 


Każdy wieczór staraliśmy się spędzać na próbowaniu kulinarnych specjałów. W lokalnych restauracjach do wyboru było mięso m.in. piżmowoła oraz renifera. Zwierzęta te żyją dziko na terenie Grenlandii. Z ryb najbardziej popularny był halibut.  
Niedźwiedzia na szczęście nie serwowali ale w trakcie czekania na nasze danie podeszła do Nas już lekko podpita Grenlandka pokazując nam zdjęcie w telefonie, na którym był świeżo zabity przez jej brata niedźwiedź. Było to lekko przerażające. Opowiadała Nam wiele na temat lokalnych specjałów kulinarnych. W pamięci mam przede wszystkim fakt jak zachwycała się nad smakiem mięsa renifera ale tylko z terenów środkowej Grenlandii! Na południu zwierzęta te żywią się bowiem inną roślinnością i mięso zmienia smak. W krajach zachodu gdzie zwierzęta karmione są hormonami lub innym świństwem człowiek nawet nie mógłby stwierdzić z jakiego terenu Europy dane mięso pochodzi. Przykre.. 


Szczeniaki są urocze. Czeka je jednak ciężkie życie.  To jest ich ostatni moment beztroski i wolności



Pierwszy raz widziałam farmy psów, ciągną się kilometrami. W Ilulissat jest kilka tysięcy psów. Być może więcej niż mieszkańców. W przeszłości liczby te były jeszcze wyższe. Na Grenlandii pies nie jest członkiem rodziny jak to bywa w kulturze zachodu. Jest to dzikie zwierze żyjące w swoim stadzie.  Psy trzymane są cały czas na zewnątrz na 5 metrowych łańcuchach. Buda jest tam rzadkością. Śpią na śniegu nawet przy -30C. Ich pożywieniem są zamarznięte głowy ryb. Jeśli są spragnione liżą śnieg. Wykorzystywane są do zaprzęgów w czasie polowań lub jako atrakcja dla turystów. Jeśli pies powyżej 6go miesięcy nie jest na łańcuchu można go zastrzelić. Większość psów nie dożywa późnej starości. Jeśli pies nie nadaje się już do zaprzęgu jest zabijany. 



Tutaj wiele osób nosi ubrania z foczej skóry gdyż ten materiał najlepiej sprawdza się w niskich temperaturach. Skóry focze często zdobią ściany domów. Jest to taki ekwiwalent obrazów. Moim zaskoczeniem było fakt, ze wszystkie oparcia na lotniku były obite foczą skórą. A krzeseł było sporo. 
Na foki polują już dzieci. Upolowanie pierwszej foki jest momentem wielkiej dumy i kończy się imprezą, na którą zapraszana jest rodzina i przyjaciele. 






W trakcie pobytu mieliśmy możliwość wybrania się poza miasto na małą wycieczkę górską. Cały czas miałam w głowie zdanie pewnej Grenlandki, że ostatni niedźwiedź był tutaj widziany w 2007 r. ale miejcie oczy dookoła głowy! 
Widoki zapierały dech w piersiach. Fantastyczny czas. 

niedziela, 2 marca 2014

Snaefellsnes 1-2 marca

Na półwyspie Snaefellsnes byłam już wiele razy i nigdy nie było mi dane zobaczyć z bliska lodowiec Snæfellsjökull. Tym razem miałam nadzieję zmienić złą passe. Cały luty był bajecznie słoneczny więc moje nadzieje były uzasadnione. Zamówiłam nocleg w Grundarfjörður i pełna optymizmu ruszyłam ku przygodzie. Pogoda jednak tradycyjnie zrobiła nam psikusa. 

Po kilku latach mieszkania na Islandii trzeba jednak przejść to porządku dziennego z nieoczekiwanymi zmianami i chwytać dzień taki jaki jest. 
Zabawnym faktem jest to, że mogę często podziwiać ten lodowiec z okna swojej pracy bowiem przy dobrej pogodzie widać go z Reykjaviku. 

Wracając jednak już do samej podróży to naszym pierwszym przystankiem było muzeum rekina w Bjarnarhöfn. Ostatnim razem byliśmy tutaj 5 lat temu więc warto było sobie odświeżyć wspomnienia.
 
Muzeum znajduje się na farmie i prowadzone jest z wielką pasją przez jej gospodarza.



Kościółek gdzie pochowani są przodkowie mieszkający kiedyś na farmie.


Wypchane zwierzęta, szczątki rekinów i łódź to główne elementy ekspozycji. 


Gospodarz zachęca Nas do wnikliwego zapoznania się z rekinami ;) 


Suszone mięso rekina


Porzucone i zardzewiałe sprzęty gospodarcze tworzą kolejną atrakcje na farmie


Kury i koguty na świeżym powietrzu! Bardzo rzadki widok na Islandii. 

Wieczorem dotarliśmy do miejscowości Grundarfjörður, które słynne jest przede wszystkim z pięknego widoku na górę Kirkjufell. Z okna naszego hostelu mieliśmy doskonały widok na ten cud natury. W hostelu spotkaliśmy dwóch brytyjskich podróżników, którzy byli zachwyceni Islandią. Byli to ludzie z pasją, którzy swój okres emerytalny postanowili spędzić na odkrywaniu świata. Ich kolejnym celem była wyprawa rowerowa z Francji do Hiszpanii. Bardzo inspirujące spotkanie!  


W drodze na latarnie, otoczeni przez islandzkie kuce


Latarnia niedaleko Grundarfjörður i góra Kirkjufell na horyzoncie.


Samotny dom pośrodku niczego. 
Wielu ludzi opuszcza bowiem swoje domostwa i przenosi się do większych miejscowości.