środa, 25 lipca 2012

Paralotniowo-samochodowy "prank"

Samochód jest trochę jak dom, trochę jak ubranie - oprócz praktycznych, narzędziowych wręcz zastosowań, posiada również funkcję symboliczno-indentyfikacyjną. Patrząc na samochód można bowiem wywnioskować jakieś cechy właściciela (właścicieli), zatem nawet stojąc spokojnie na parkingu nasz samochód reprezentuje nas. Cóż zatem może o nas powiedzieć nasza stara wysłużona Vitara? Nigdy nie zamykana, pożyczana obcym, wożąca towary różnej maści, lekko nadgryziona przez czas..
Jakikolwiek wizerunek właściciela przedstawia ten samochodzik japońskiej produkcji, jedno jest pewne - prowokuje artystyczne emanacje różnych ludzi. Podczas naszego poślubnego lądowania na Islandii Vitara zgrabnie upstrzona została serduszkami i innymi ślubnymi tematami wyciętymi z taśmy samoprzylepnej z obowiązkową tasiemką na antenie. Z Darkiem, który wcielił się bezgranicznie w rolę szofera, Vitara stała się niemal królewską karocą. 
Podobne zdarzenie miało miejsce kilka dni temu, gdy ujrzeliśmy nasz samochód udekorowany motywami paralotniowymi z napisami w stylu "PPG Greenland". Całość robiła wrażenie happeningu artystycznego anonimowego autora.

 
ParaVitara
Cieszy mnie niezmiernie ta skłonność naszego auta do przyciągania radosnych działań dzięki, którym samochód ten z narzędzia zmienia się niczym transformer w bardziej osobową formę bytu. Również uniwersalność Vitary podczas aktywnośći około-paralotniowych jest nie do przecenienia - wg mnie jest jedeną z najlepszych przyjaciółek paralotniarzy. Doprawdy ciężko będzie się z nią rozstać.

poniedziałek, 23 lipca 2012

Znowu razem

Po czterech tygodniach rozłąki, Tomek wrócił do domu. Pomimo sztormowej pogody samolot z Nersarsuaq(Grenlandia) wylądował na lotniku w Reykjaviku o czasie. Tomek wyglądał jak prawdziwy podróżnik. Miał długą brodę, włosy czesane wiatrem i opaloną twarz. Do tego trzy wielkie plecaki, w których znalazło się parę lokalnych specjałów takich jak suszony renifer i miód. 
Dzięki temu, że przyleciał w sobotę wieczorem zdążył wybrać się ze mną na urodziny do Oli, gdzie miał przyjemność widzieć się z większością znajomych. Radości ze spotkania nie było końca. Opowieści z Grenlandii i tańce przeplatały się wzajemnie. To był naprawdę piękny wieczór. 




piątek, 20 lipca 2012

Górski maraton spacerowy

Pojawienie się islandzkiego słońca jest wystarczającą motywacją do spędzenia czasu poza domem. Przez ostatnie trzy weekendy pogoda dosłownie zapraszała na piesze wędrówki. 
Wiedząc o tym, że Islandia często drastycznie limituje Nam dostawy słońca i ciepła, nie było mowy o jakiejkolwiek odmowie :) Dużym plusem mieszkania tutaj jest to, że wystarczy pojechać jakieś pół godzinki poza Reykjavik aby znaleźć się sam na sam z naturą. 
Tym razem postanowiłam, że wyjazd w góry nie będzie polegał na zdobywaniu szczytów tylko na miłym spacerze w promieniach słońca i w towarzystwie przyjaciół. To był strzał w dziesiątkę. Po takim wyjeździe dostałam skrzydeł do dalszej pracy. Wyciszona przez islandzki wiatr mogłam z dużo większą łatwością zmagać się z rutyną dnia codziennego.


Pierwszym celem naszej podróży były góry Hengill. Ruszyliśmy w trójkę, ja, Ani i Darek.


Tydzień później mieliśmy już większe towarzystwo. Dołączyli do Nas Angelina, Justyna, Rafał oraz Nasi wakacyjni goście Inga i Szymon. Pojechaliśmy tym razem w stronę Krisuviku aby móc podziwiać jezioro i źródła geotermalne.W trakcie wycieczki mieliśmy nawet przyjemność wyciągać samochód zagubionego turysty, który przeliczył się z możliwością przejazdu przez nierówny teren.


Na ostatnim wypadzie zatrzymaliśmy się tuż przy stadninie koni aby podziwiać małe źrebaki.



Poza tym ruszyliśmy odkrywać nowe tereny. Udało nam się znaleźć wspaniały wodospad - Trollafoss. Trasa, która prowadzi do celu jest bajeczna. Można był iść wzdłuż rzeki lub górską granią aby ostatecznie spotkać się u podnóża wodospadu. Piękne jest to, że sam wodospad znajduje się zaledwie 30 km od miasta, a nikt z Nas o nim nigdy nie słyszał. Pokazało Nam to jak wiele jeszcze mamy do odkrycia i zdobycia. 





Koncert po islandzku

Od koncertu Of Monsters and Men minęły już dwa tygodnie. Miło jest jednak powspominać dobra muzykę, spotkania z przyjaciółmi (przyjechała nawet dziewczyna, która była naszym hostem w Szwajcarii), piękną pogodę i tłumy zgromadzone w centrum Reykjaviku tuż przy pięknym miejskim stawie Tjörnin. Koncert trwał 3 godziny, a gościnie zagrali również Mammut i Lay Low. Jedynym minusem były długie przerwy pomiędzy występami. Pomimo tego było bardzo przyjemnie.
Własnie przeczytałam, że ich piosenka "Litlle Talks" bije rekordy popularności w Stanach Zjednoczonych. Trudno czasami wyobrazić sobie jak bardzo jest umuzykalniony ten naród. Tutaj prawie każdy związany jest z muzyką. Prowadzi własny zespół lub śpiewa w chórze. Na każdym kroku słychać muzykę na żywo, a część artystów jest już dobrze rozpoznawalna poza granicami kraju. Biorąc pod uwagę, że w Islandii mieszka tylko 320 tyś osób robi to duże wrażanie. Coraz częściej słyszę, że wielu islandzkich artystów gra w Polsce. Nie myślę tylko o Björk na  Open'er festival. ale o wielu zespołach, które grają w różnych miejscowościach. Pochwalę się, że nawet w mojej rodzinnej miejscowości miał koncert w lutym Snorri Helgason.
A tutaj kawałek jego twórczości. 


piątek, 13 lipca 2012

Piątek 13-tego

Trzynastego w piątek warto zastanowić się nad siłą naszych przekonań.
Wiele osób uważa ten dzień za bardzo pechowy.
Takie właśnie przekonanie miałam rano kiedy tuż przed wyjściem do pracy stłukłam na środku kuchni szklankę soku z buraków. Kuchnia wygladała jak po jakieś krwawej bitwie. Czerwony sok spływał ze ścian, szafek i moich ubrań.
Wtedy właśnie zatrzymałam się na chwilę i pomyślałam, że mogę to zdarzenie zamienić w tragedię dzisiejszego dania lub zabawną sytucję, którą będę mogła później opowiadać.
Generalnie to czy daną sytuacje odbierzemy jako stresującą lub frustrującą zależy w dużej mierze od tego jakie nadamy jej znaczenie.
Przekonania mogą być dla nas budujące lub nas niszczyć.
Wiele spraw osobistych, zawodowych możemy potraktować jako przejściową trudność, wyzwanie, okazje do rozwoju lub jako koniec świata.
Często raz przyjęte przekonania traktujemy jako świętość zapominając, że są one tylko jedną z wielu możliwości. Tak było w moim przypadku dlatego od dzisiaj  piątek trzynastego będzie szczęśliwym dniem.





czwartek, 12 lipca 2012

Isortoq, Grenlandia. Dni pierwsze

Zaskakująco blisko od Islandii leży ten dziki ląd - Grenlandia jest prawie na wyciągnięcie ręki. Lot do Narsarsquaq, gdzie położone jest lotnisko międzynarodowe, trwa ok 2,5 h samolotem turbośmigłowym z Islandii. Samo miasteczko to głownie terminal lotniczy, port i kilka domów na zupełnym pustkowiu dookoła. Podczas lotu nad kilkudziesięciokilometrowym pasmem fiordów i lodowców południowej Grenlandii nie udało mi się zauważyć jakiegokolwiek znaku cywilizacji. W Narsarsquaq czekaliśmy z Pawłem i Karolem na transport łodzią do Isortoq - miejsce, w którym przyjdzie nam spędzić następne kilka tygodni na zaganianiu stad reniferów używając paralotni z napędem. To właśnie sprzęt do latania stanowi lwią część naszego bagażu - łącznie ponad 280kg. Podróż łodzią przez 150 kilometrów krętych grenlandzkich fiordów była nie lada przygodą - naszymi "kierowcami" było dwóch Grenlandczyków nie komunikujących się za bardzo po angielsku, zatem tak naprawdę nie wiedzieliśmy dokąd pędzimy. Okazało się, że po drodze czekały nas jeszcze dwie przesiadki, by po 3 godz. w końcu dotrzeć do bazy nad jeziorem Isortoq. Baza to kilka budynków i namioty rozstawione przez wizytujących Kanadyjczyków poszukujących złóż tytanu. Właściciel całego gospodarstwa - Stefan, dzierżawi od rządu grenlandzkiego olbrzymie połacie ziemi (łącznie ponad 17 tys hektarów), na której znaleziono znaczące pokłady tytanu i innych minerałów. Pierwsze dni zeszły nam na przygotowywaniu sprzętu i próbnych lotach rozpoznawczych. Bliskość lądolodu grenlandzkiego i ogrom przestrzeni dookoła sprawiają, iż latanie tu stanowi niezapomniane przeżycie. Dodatkowymi atutami tutejszych przestworzy są niespotykane gdzie indziej warunki atmosferyczne - można odczuć naprawdę ciepłe powietrze latając na wysokości powyżej kilometra, podczas gdy przy ziemi temperatura spada prawie do zera. Efekt ten, występujący w letnie wieczory, jest spowodowany wypychaniem ciepłego, nagrzanego w ciągu dnia powietrza przez zimne masy znad lądolodu.
Jednym z pierwszych zadań było znalezienie i sprowadzenie pary koni wałęsających się swobodnie po okolicy. Zadanie wykonane  podczas pierwszego, długiego lotu, podczas którego widzieliśmy także pierwsze renifery w tym sezonie. Czas zaczyna pędzić coraz bardziej.

Lot w ciepłym powietrzu powyżej 1000m

"Droga" do Isortoq

baza

Nocne lądowanie nad bazą

piątek, 6 lipca 2012

Islandzka prasa

Przeglądając islandzkie portale informacyjne lub czytając tutejszą prasę można zostać niebywale zaskoczonym. Przede wszystkim ma się wrażanie jakby czytało się gazetkę gminną gdzie najważniejszą informacją jest która kura znosi najwięcej jaj. 
Zestawienie wiadomości lokalnych z zagranicznymi daje natomiast wrażanie jakiejś farsy. Na jednej stronie możemy przeczytać o pomyłkowym zbombardowaniu wioski w Afganistanie i śmierci kilkudziesięciu cywilów, a  tuż obok znajduje się informacja o kradzieży grilla z pobliskich domków letniskowych lub o dzisiejszej nowej dostawie młodych ziemniaków do sklepu. 
Zdaję sobie sprawę, że większość z Nas głównie zaprząta sobie głowę tym co dzieje się wokół niego. Jednak stawianie na równi tych wiadomości jest dla mnie niezrozumiałe. 
Często jest tak, że jeżeli nieszczęście stało się daleko od naszego domu i dotyczy osób niezwiązanych z nami  rodzinnie, kulturowo itp. to traktujemy to jak mało wartościową wzmiankę. 
Jednak jeżeli chcemy zmienić świat na lepszy musimy być bardziej wyczuleni na takie informację. Opinia publiczna może wiele, trzeba tylko wyjść poza granice swojego podwórka. 




środa, 4 lipca 2012

Odkrywanie siebie

Ostatnio zdałam sobie sprawę, że po wyjeździe Tomka na Grenlandię pierwszy raz w swoim życiu mieszkam sama. Dotychczas zawsze z kimś dzieliłam mieszkanie. Byli to rodzice, siostra, koleżanki ze studiów.
Przyznam, że mieszkanie samemu jest bardzo ciekawym doświadczeniem.
Mam okazję wsłuchać się w siebie i swoje potrzeby bez konieczności oglądania się za innymi.
Być może brzmi to trochę egoistycznie ale czasami ciężko znaleźć inny sposób aby odkryć co tak naprawdę chce się robić. Często poddajemy się działaniom bez większego zastanowienia. Robimy to co ludzie z naszego otoczenia. Widzimy, że oni są szczęśliwi i sami chcemy podobnie się czuć. Czasami jednak zanim zaangażujemy się całym sobą w daną aktywność warto zastanowić się czy jest to moja droga czy tylko przetarty szlak przez kogoś bliskiego. Czy faktycznie czuje się dobrze idąc nim czy jednak coś mnie uwiera.
Warto znaleźć odrobinę czasu, spokoju i posłuchać szeptu z własnego wnętrza. Wiem, ze nie jest to takie proste. Świat wiruje wokół nas ale jeśli się spróbuje to można go zatrzymać i usłyszeć..)