Na półwyspie Snaefellsnes byłam już wiele razy i nigdy nie było mi dane zobaczyć z bliska lodowiec Snæfellsjökull. Tym razem miałam nadzieję zmienić złą passe. Cały luty był bajecznie słoneczny więc moje nadzieje były uzasadnione. Zamówiłam nocleg w Grundarfjörður i pełna optymizmu ruszyłam ku przygodzie. Pogoda jednak tradycyjnie zrobiła nam psikusa.
Po kilku latach mieszkania na Islandii trzeba jednak przejść to porządku dziennego z nieoczekiwanymi zmianami i chwytać dzień taki jaki jest.
Zabawnym faktem jest to, że mogę często podziwiać ten lodowiec z okna swojej pracy bowiem przy dobrej pogodzie widać go z Reykjaviku.
Wracając jednak już do samej podróży to naszym pierwszym przystankiem było muzeum rekina w Bjarnarhöfn. Ostatnim razem byliśmy tutaj 5 lat temu więc warto było sobie odświeżyć wspomnienia.
Muzeum znajduje się na farmie i prowadzone jest z wielką pasją przez jej gospodarza.
Kościółek gdzie pochowani są przodkowie mieszkający kiedyś na farmie.
Wypchane zwierzęta, szczątki rekinów i łódź to główne elementy ekspozycji.
Gospodarz zachęca Nas do wnikliwego zapoznania się z rekinami ;)
Suszone mięso rekina
Porzucone i zardzewiałe sprzęty gospodarcze tworzą kolejną atrakcje na farmie
Kury i koguty na świeżym powietrzu! Bardzo rzadki widok na Islandii.
Wieczorem dotarliśmy do miejscowości Grundarfjörður, które słynne jest przede wszystkim z pięknego widoku na górę Kirkjufell. Z okna naszego hostelu mieliśmy doskonały widok na ten cud natury. W hostelu spotkaliśmy dwóch brytyjskich podróżników, którzy byli zachwyceni Islandią. Byli to ludzie z pasją, którzy swój okres emerytalny postanowili spędzić na odkrywaniu świata. Ich kolejnym celem była wyprawa rowerowa z Francji do Hiszpanii. Bardzo inspirujące spotkanie!
W drodze na latarnie, otoczeni przez islandzkie kuce
Latarnia niedaleko Grundarfjörður i góra Kirkjufell na horyzoncie.
Samotny dom pośrodku niczego.
Wielu ludzi opuszcza bowiem swoje domostwa i przenosi się do większych miejscowości.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz